Wenecja 2012

Pierwszy wyjazd zagraniczny. Kierunek RZYM!!! No dobra do Rzymu nie dotarłem ale Wenecja zaliczona :)



Cel: Wenecja - Rzym
Czas: 20.07 - 6.08.2012
Dystans: ok 1500 km
z kim: Agnieszka Dziedzic, Piotrek Klimek

Dzień 0

Standardowo pakowanie, przejazd do Grodziska na pociąg do Warszawy. W Warszawie spotkaliśmy się już w pełnym składzie, wymieniliśmy spostrzeżenia co kto wziął a czego zapomniał, udaliśmy się na peron i ok godziny 22:30 wsiedliśmy w pociąg do Jeleniej Góry. Niestety osobom przewożącym rower nie przysługuje możliwość wykupienia taniej kuszetki, także trzeba było przystosować przedział rowerowy pod własne potrzeby:)





Dzień 1(80 km)


Ok godz 10 rano, zmęczeni podróżą pociągiem (mimo pozycji leżącej ciężko było zasnąć) wysiedliśmy na stacji w Jeleniej Górze. Pamiętając swoje poprzednie pobyty na tej stacji (w oczekiwaniu na pociąg do domu) zaproponowałem Agnieszce i Piotrkowi automat z najlepszą czekoladą jaką kiedykolwiek piłem (najlepszą w rankingu napojów z automatu). Agnieszka co prawda wzięła kawę na rozruch ale potwierdziła, moją ocenę jakości :).

Trochę rozbudzeni ruszyliśmy w trasę. Kierunek Szklarska Poręba - Jakuszyce - Harrachov i dalej w stronę Pragi. Nasz początkowy zapał szybko ostudziły pierwsze podjazdy.




Wesoła twórczość "czeskiej motoryzacji" :)


Nocleg w Rakousach



Dzień 2(125 km) - Kierunek Praga

Wstaliśmy dosyć wcześnie (6 rano), zjedliśmy śniadanie - trochę to trwało, bo musiałem się męczyć z moją cudowną kuchenką na paliwo w żelu które gasło przy każdym nawet najmniejszym powiewie wiatru(wtedy zacząłem się na poważnie zastanawiać nad kupnem kuchenki na gaz :)) i ruszyliśmy w drogę. Jasno postawiony cel podróży (Praga)dodał nam sił i mimo kolejnych podjazdów parliśmy twardo przed siebie.

Drogę umilały nam co pewien czas takie perełki.


W końcu dotarliśmy do Pragi. Niestety pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu miasta, ale zaparliśmy się i mimo deszczu chcieliśmy zobaczyć kilka miejsc.
















Jak widać na zdjęciu nie tylko nas pogoda nie zdołała zniechęcić do zwiedzania. Ciężko było z rowerami przeciskać się przez ten tłum, no ale co poradzić. Usłyszeliśmy nawet komentarz "No... tylko Polacy są na tyle zwariowani, żeby pchać się z rowerami na starówkę" - komentatorem okazał się sympatyczny polak (którego imienia nie pamiętam ale serdecznie pozdrawiam), który z rodziną przyjechał na wakacje i dzień wcześniej popełnił ten sam błąd - co prawda rowerem bez bagażu ale rowerem:).
Po ekspresowym zwiedzaniu stwierdziliśmy, że wypadałoby jeszcze wydostać się z miasta i poszukać jakiegoś dogodnego miejsca na nocleg. I tak jadąc wzdłuż Wełtawy miejsce na nocleg samo się znalazło.



Po posiłku, przyszedł czas na kąpiel. Woda była raczej mało zachęcająca no ale przynajmniej opłukać się wypadało. Było już ciemno jak Agnieszka zdecydowała się wykąpać - czekała na zmrok, bo  blisko rzeki przebiegała ścieżka rowerowa i co chwila ktoś przechodził lub przejeżdżał. Niestety (dla Agnieszki, my mieliśmy z tego niezły ubaw) akurat tej nocy po Wełtawie pływał "dyskotekowy prom" i ktoś zainteresowany tym co się dzieje na brzegu zaczął oświetlać reflektorem Agnieszkę w trakcie kąpieli i nie śpieszył się z tym żeby odwrócić kierunek światła:)


Dzień 3(100km)

Wstaliśmy 5:30, standardowe 2h na zebranie się (nie ważne jak się sprężamy, zawsze to tyle trwa) i 7:30 wsiadamy na rowery. Droga jest piękna, ścieżka rowerowa o tej porze prawie pusta, ciągnie się wzdłuż Wełtawy kilka kilometrów i wychodzi na drogę biegnącą dalej obok rzeki. Generalnie tego dnia jedziemy na południe, więc trzeba było przeskoczyć na jej drugą stronę. Ponieważ trochę się zagapiliśmy, nie zauważyliśmy, że droga którą jedziemy w pewnym momencie się zawraca. Na nasze szczęście droga zawracała tuż przy moście kolejowym z którego z chęcią skorzystaliśmy (chociaż cały czas oglądaliśmy się za siebie w obawie przed pociągiem).












Dalsza droga nie przebiegała niestety bezproblemowo. Najpierw deszcz. Przeczekaliśmy na przystanku. Dalsza jazda i.... znów deszcz. No nic, jedziemy dalej. Zatrzymaliśmy się w najbliższej miejscowości licząc, że znajdziemy przyjaznych ludzi którzy zlitują się i nas przenocują. Niestety albo wyglądaliśmy niedostatecznie żałośnie albo... nie lubią tam rowerzystów z polski podróżujących bez pieniędzy na nocleg?.. No nie ważne. Dzięki temu zmuszeni byliśmy dalej jechać w deszczu(i tak już byliśmy mokrzy) i oto na naszej drodze ukazał się "MAGICZNY PRZYSTANEK"!!!. Chociaż może magiczny to on nie był, ale miał okna i drzwi i w ogóle był jak wizualizacja naszych obecnych marzeń. Tylko brakowało światła, ogrzewania, jacuzzi i pięknej Tajki podającej drinki i masującej obolałe nogi :)









 


Jak widać po twarzy Agnieszki, do szczęścia niewiele potrzeba :)

Dzień 4(....km)

Poranek był ciężki. Może to zmęczenie, może wilgoć i chłód od betonowej podłogi? Powoli i w ślimaczym tempie zebraliśmy się i ruszyliśmy w trasę.




 Po drodze tego dnia nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Ot po prostu jazda przed siebie i podziwianie widoków.
Zaskakujący brak logiki... też tak sądzicie?

Wieczorem już tylko było szukanie noclegu, kąpiel w brudnej rzece (jeszcze teraz na wspomnienie mnie wszystko swędzi) jedzenie i sen.


Dzień 5(110km)


Dzień dla mnie zaczął się dosyć ciężko. Obudziłem się z makabrycznie opuchniętą twarzą (co widać na zdjęciu). Może to jakieś uczulenie, może wpływ żywienia zupkami chińskimi - nie wiem, i może nie chce wiedzieć ważne, że przeszło.



Poza ciężkim porankiem dzień zapowiadał się idealnie. Pogoda piękna i wizja przekroczenia kolejnej granicy! Teraz Austria. Już niedługo po przekroczeniu granicy trafiliśmy na szlak winnic. No i tu ciekawostka. Na jednej ze stacji tego szlaku stał straganik z winami. Niby nic nadzwyczajnego tyle, że butle z winem stały na wierzchu cennik był przyklejony do blatu a pieniądze przyjmowała metalowa puszka przykręcona do belki!!! U nas raczej by to nie przeszło. Wybraliśmy sobie wino, odliczyliśmy odpowiednią kwotę, wrzuciliśmy do puszki i ciężsi o butelkę pojechaliśmy dalej.



Mijamy kolejne miejscowości, ciesząc się równą drogą (wreszcie nie trzeba jeździć zygzakiem i można bezpiecznie podziwiać okolicę). Zbliża się wieczór, więc zaczynamy szukać noclegu. Rzeczki niby jakieś w okolicy były ale nie zachęcały do kąpieli. W pewnym momencie zaczepił nas starszy pan jadący na rowerze - "Gdzie jedziecie?". Na szczęście Piotrek i Agnieszka coś tam z niemieckiego pamiętali i odpowiedzieli dodając przy okazji, że szukamy miejsca na nocleg. Niewiele się zastanawiając zaprosił nas do siebie.
Po rozbiciu namiotu, kąpieli pod wężem ogrodowym (wreszcie czysta woda!) zaproponowaliśmy nasze zakupione wino. W odpowiedzi ujrzeliśmy szeroki uśmiech, "zastawcie to dla siebie, spróbujcie naszego wina domowej roboty"(tak przynajmniej mi przetłumaczył Piotrek z Agnieszką :)). Wino było wspaniałe, towarzystwo jeszcze lepsze ale noc za krótka. Wszystko co dobre szybko się kończy, trzeba było iść spać, żeby wypocząć przed kolejnym dniem.

Dzień 6(80 km)

Wiedeń. Opisywać dużo nie będę. Dojazd zajął nam jakieś 2h. Urzekły nas idealne ścieżki rowerowe i ich oznaczenie. Reszta dnia to już błądzenie po Wiedniu na chybił trafił.






























Po całym dniu włóczenia się po Wiedniu, namioty rozbiliśmy na brzegu Dunaju w pobliżu ścieżki rowerowej przy której są..... PRYSZNICE!!! Taaak!!! Czysta woda!! JUPI! :D:D Człowiek dopiero na wyjeździe docenia domowy dobrobyt, który na co dzień uznaje za normę.



Dzień 7(107 km + 20 samochodem)

Wstajemy rano, szybko się oporządzamy bo zanosi się na deszcz. Niestety nie do końca się udało. Zanim jeszcze ruszyliśmy byliśmy już cali mokrzy. Tego dnia rozstajemy się z Piotrkiem. Niestety z powodu egzaminu na uczelni nie może nam dalej towarzyszyć. Szkoda, ale jak mus to mus. Piotrek odprowadza nas jeszcze kawałek w stronę najbliższego mostu i tam każdy już jedzie w swoją stronę.

Ostatnia wspólna fotka
W strugach deszczu wyjeżdżamy z Wiednia w stronę Węgier. Po jakichś 2 godzinach mamy dosyć wszystkiego, dosłownie pływamy a nie jedziemy. Gdzieś po drodze widzimy parking na których stoją ciężarówki z rejestracją węgierską. Zrodził się pomysł uproszenia kogoś o podwózkę chociaż do granicy. Niestety najpierw nie mogliśmy znaleźć żadnego kierowcy, później jednego złapaliśmy ale nie wracał tylko jechał dalej do Wiednia. Zniechęceni, przemoczeni, zziębnięci i generalnie popadający w depresję idziemy do najbliższego ciepłego miejsca - był tylko McDonald ale nie ma co wybrzydzać. Kupiliśmy coś ciepłego i siedzieliśmy czekając aż trochę się ogrzejemy. O dziwo(bo nie zanosiło się na to) po kilkunastu minutach nie dość, że przestało padać to gdzieś tam przez te chmury zaczęło przebijać się słońce. Nie do końca rozgrzani ale już w lepszych nastrojach wsiadamy na rowery i pedałujemy dalej do granicy.
Na granicy kolejna miła niespodzianka. Węgierska droga nr 84 prowadziła do Sopron praktycznie cały czas z górki. Już w dobrych nastrojach i nawet trochę podsuszeni zatrzymujemy się na drobne zakupy - dużo już dzisiaj nie zamierzaliśmy przejechać więc można było  trochę dociążyć rowery. Oprócz niezbędnych rzeczy kupujemy sobie miejscowe piwo Soproni. Pakujemy zakupy do sakw i jedziemy poza miasto w poszukiwaniu noclegu.
Wyjechaliśmy za miasto i zniechęceni główną drogą i brakiem perspektyw na nocleg skręciliśmy w stronę jakiejś małej wioski która wypatrzyłem na mapie. Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Do właściwej wioski nie dojechaliśmy. Po drodze zapukałem do jednego z domów który stał przy opuszczonej stacji kolejowej. Wyszedł do mnie gospodarz, po krótkim wyjaśnieniu, co ja właściwie tu robię, że szukam noclegu i zapytaniu czy pozwoli się rozbić w okolicy swojego domu, wyraził zgodę na rozbicie namiotu obok jego podwórka w zagrodzie wyglądającej jak wybieg dla koni. Pokazał mi gdzie możemy skorzystać z wody i zapytał czy czegoś nie potrzebujemy. Ostrzegł nas jednak, żeby nie zbliżać się do ogrodzenia bo ma bardzo groźnego psa (nie chciałem tego sprawdzać, sam jego widok mnie przerażał - sięgał mi do pasa!!!). Jednak kiedy zobaczył, że moim "friend" nie jest drugi facet, tylko biedna przemoknięta dziewczyna, zmiękło mu serce i chyba przestał się bać, że możemy go okraść. Zaproponował nam podwózkę do miejsca gdzie organizuje letnie obozy tańca ludowego dla dzieci. Powiedział, że tam spokojnie możemy się przespać na wygodnych łóżkach i skorzystać z prysznica. Musieliśmy tylko chwilę poczekać aż jego pomocnik skończy robotę i nas tam zabierze. W międzyczasie zaprosił nas do domu. Trochę zszokowani, niepewnie patrzymy na gospodarza (przecież ten pies jeszcze przed chwilą był przedstawiany jako krwiożercza bestia!!), on się tylko uśmiecha i mówi, żebyśmy się nie bali.

Eeee.. Piękna i Bestia??


Gospodarz prezentujący ludowy instrument


Na miejsce (obóz tańca) docieramy akurat w trakcie wieczornej lekcji. Dzieci trochę się speszyły więc przeszliśmy szybko przez główną salę i zniknęliśmy w bocznych pomieszczeniach. Poczęstowani palinką dziękujemy za gościnę i idziemy się rozpakować w przydzielonym pokoju. Później już tylko gorący prysznic, piwo na zakwasy, krótkie podglądanie ćwiczących młodych talentów i idziemy spać.

Wielka to radość cieszyć się smakiem piwa po ciężkim dniu
Nasz pokój


To co głęboko zakorzenione w kulturze węgierskiej: muzyka i alkohol :)
 Dzień 8 ( 100 km samochodem + 94km)

Wstaliśmy wcześnie rano ponieważ umówiliśmy się z gospodarzem, że zawiezie nas z rowerami do Zalaegerszeg - akurat miał tam jakąś sprawę do załatwienia. Dla mojego achillesa było to zbawienne. 100 km to przecież cały jeden dzień jazdy. Podczas podróży Agnieszce się przysnęło. W rozmowie nasz dobroczyńca dyskretnie zapytał się czy jadę z Agnieszką do Wenecji, żeby się oświadczyć. Podobno dużo par jeździ tam właśnie w tym celu (ale nie koniecznie na rowerach). Zdziwiło go, gdy odpowiedziałem, że jesteśmy tylko znajomymi  i nic poza studiami i rowerem nas nie łączy. No bo co za wariat jeździ tak po prostu z dziewczyną na rowerze i to jeszcze takie odległości...
Na miejsce dotarliśmy w jakieś 2 godziny. Rozstajemy się na stacji benzynowej przy wjeździe do miasta. Krótkie pożegnanie, zapisanie adresu, kilka uśmiechów, uścisk dłoni i znów pedałujemy dalej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz